wtorek, 18 maja 2010

Czym skorupka za młodu nasiąknie... czyli o konsumpcji i pluszowym misiu z piekła rodem

W czasach, w których przyszło nam żyć, ogromny nacisk kładziony jest na konsumpcję. To ona jest siłą napędową każdego kraju, który swoją strukturą przypomina państwa europejskie. Gospodarka wielu Wallerstine’owskich centrów zawaliłaby się gdyby nie to, że ich mieszkańcy w kółko coś kupują i czegoś potrzebują. Na tym właśnie fundamencie powstał nowy typ biowładzy jaką są trendsetterzy.

Trendsetter, jak sama nazwa wskazuje, to osoba, która sprawia, że coś staje się „trendy”. Sama nic nie wymyśla, jest swoistym żywym wieszakiem. Musi jednak spełniać pewne warunki, przede wszystkim osoba taka musi być charakterystyczna i charyzmatyczna. Musi się wyróżniać spośród tłumu oraz posiadać pewien rodzaj wrażliwości na to, co się ludziom może podobać. To chodzące, żywe reklamy. Trendsetterzy to najczęściej celebryci, ponieważ są oni rozpoznawali i „bywają” w odpowiednich miejscach. Takie osoby kształtują trendy w modzie.

Tola Klara Szlagowska - wokalistka, trendsetterka

Jednak trendsetterzy to tylko trybiki w gospodarczej maszynie, która napędzana jest przez konsumpcjonizm. W tym momencie człowiek użyteczny, to taki który dużo kupuje. Konsumuje nawet to czego tak naprawdę nie potrzebuje. Dlatego wychowanie jak najlepszego klienta czyli takiego, który ślepo będzie podążał za trendami, które w ostatnim czasie zmieniają się z prędkością nadświetlną, jest jak najbardziej pożądane.

Tak jak u Foucault, wychowanie biopolityczne zaczynało się już w szkołach, tak samo teraz już od najmłodszych lat wpaja się nam potrzebę bycia „trendy”. Duże sieci sklepowe wprowadzają nawet specjalne kolekcje dla niemowlaków.

Najciekawsze są jednak kolekcje ubrań kierowane do dzieci w wieku szkolnym. Wydaje mi się, że najbardziej podatną na trendy grupą są dzieci w wieku 10 – 13 lat, zaczynają one bowiem świadomie dokonywać wyborów. Zaczynają ubierać się same. Wtedy to również pojawiają się pierwsze oznaki młodzieńczego buntu wobec rodzicielskiej władzy oraz silna potrzeba akceptacji ze strony otoczenia.


Wydaje mi się, że tak właśnie powstał trend w modzie, który kierowany jest do tzw. Emo czy kinder metali. Jest to różowo-czarny misz masz, który łączy w sobie cukierkowe, różowe misiaczki i nabijane ćwiekami „pieszczochy”, przyozdobione jak największą ilością czaszek. Kilkunastoletnie dzieci, których jeszcze ni jak nie da się nazwać nastolatkami, myślą nadal w bardzo infantylny sposób, ale jednocześnie chcą już być dorosłe i upodobnić się do starszych koleżanek czy kolegów.

Na tę wewnętrzną dwoistość odpowiadają sieci sklepowe, wypuszczając różowo-czarne kolekcje z czaszkami i serduszkami. Dzieci szybko chwytają tego typu nowinki i aby upodobnić się do swoich rówieśników lub młodocianych idoli, również kupują ubrania w takich sklepach. Tak zaczyna się biopolityczne wychowanie nowego konsumenta.

Trudno stwierdzić czy z takiego stanu się wyrasta. Aby się przekonać czy ta polityka zaowocuje całym pokoleniem konsumentów, którzy bez namysłu podążać będą za trendami, trzeba będzie jeszcze poczekać. Gdy ja miałam 10 lat hitem była spódniczka „Lambada” i sukienki szyte własnoręcznie przez mamę. Jednak to były zupełnie inne czasy...

Od lewej: Ja, koleżanka w spódniczce lambada i druga koleżanka w szałowych lakierkach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz